Artur Rojek „Dzennik”: „Po syntetyczno-akustycznych eksperymentach na poprzednich płytach tym razem Jacaszek, jeden z najciekawszych polskich twórców nowoczesnej elektroniki, odkrywa rejony współczesnej muzyki poważnej. Efekt świetny i zaskakujący. Muzyka z „Trenów” brzmi jak soundtrack do psychologicznego dramatu i melancholijnym nastrojem przypomina dokonania Maxa Richtera. Jacaszek, podobnie jak anglik, posługuje się minimalnym środkami. Solowe partie skrzypiec czy delikatne dźwięki harfy, oraz sopran Mai Siemińskiej powodują, że utwory nabierają charakteru współczesnych pieśni żałobnych.
Bartek Chaciński „Przekrój”: Michał Jacaszek z elektronicznym sprzętem robi coś zupełnie pod prąd idei muzyki elektronicznej: zamiast unowocześniać, postarza dzięki niemu nagrania. Swoje „Treny” – wyjściowo utwory na instrumenty smyczkowe i głos – topi w delikatnych trzaskach, szumach, samplowanych i przetwarzanych dźwiękach harfy lub fortepianu. Udaje mu się to wyśmienicie, na tyle, że tym albumem startuje także za granicą w barwach ciekawej norweskiej oficyny Miasmah. Jest tu minimalistą w duchu Arvo Pärta i Preisnera, bliżej tego pierwszego, gdy chodzi o głębokość zaklętych w muzyce emocji. Jest też filmowo sugestywny niczym niemiecki kompozytor Max Richter. Podobnie jak ten ostatni w sposób otwarty inspiruje się literaturą. Nieustannie. Od debiutu, na którym starał się odtworzyć klimat starych bajek dla dzieci, przez współpracę z poetką Miłką Malzahn, po projekt Lem Konzept (słuchowisko muzyczne osnute na motywach prozy Lema), przeszedł w rejony przygniatającego smutku „Trenów” Kochanowskiego. I dawno już coś tak smutnego nie cieszyło mnie tak bardzo
Natalia Kanabus – Polskie Radio: Nie istnieją dla Michała Jacaszka żadne bariery stylistyczne ani też czasowe. Raz sampluje on bajki niczym hiphopowy producent DJ Yoda, innym razem sięga po formy piosenkowe, jak Matthew Herbert, by następnie dokonać zwrotu w stronę eksperymentalnej elektroniki i dać upust swojej fascynacji Christianem Fenneszem.Mimo jasnych inspiracji nie ma tu jednak mowy o epigoństwie, naśladowaniu zachodnich wzorców. Prawdziwym atutem Jacaszka jest bowiem to, że za jaką modną na świecie estetykę muzyczną się nie weźmie, wkłada w nią duży pierwiastek słowiańskości – w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. A umiejętne subtelne przemycanie własnej tożsamości kulturowej do elektroniki sprawdza się nie tylko w przypadku ambientu, o czym przekonał się Fernando Corona znany jako Murcof. Dlatego Jacaszek ma szansę zrobić światową karierę na szeroką skalę. I pomalutku robi. „Treny” – jak nietrudno się domyślić – nawiązują do twórczości Jana Kochanowskiego. Nie są jednak w żadnym wypadku jej dźwiękową adaptacją – punktem zaczepienia jest tu jedynie osławiony przez poetę, lecz uniwersalny ludzki stan głębokiej żałoby, a odwołania liryczne kończą się na tytułach utworów. Wszystko inne stanowi jak najbardziej autorską wizję emocjonalnego procesu rozpaczy, bazującą na plastycznej wyobraźni artysty i zbudowaną za pomocą samplera, żywych instrumentów i sopranu. Jacaszek bowiem zaprosił na nowy krążek muzyków, z którymi wcześniej współpracował przy projekcie „Kompleta”. Dzięki temu wycięte ze starych orkiestrowych nagrań, obrobione elektronicznie i zaloopowane dźwięki harfy i fortepianu wzbogacone zostały o partie smyczkowe Stefana Wesołowskiego i Anny Śmiszek-Wesołowskiej oraz improwizowany chorałowy śpiew Mai Siemińskiej. Jacaszek od pierwszego utworu „Rytm to nieśmiertelność” przez dziesięć kolejnych konsekwentnie buduje nostalgiczny, posępny nastrój swojego albumu. W ciągu tym zdarzają się jednak momenty mocniej chwytające za żądne silnej ekspresji ucho, jak wspomniany opener, „Lament”, „Żal”, „Walc”, „Rytm to nieśmiertelność II” oraz te bardziej minimalistyczne i rozmyte: „Orszula”, „Powoli”, „Taniec”, „Tren IV”, czy „Walc”, niemalże wprawiające słuchacza w stupor. Utwory te jednak zostały w przemyślany sposób rozłożone na krążku tak, że przy odpowiednim skupieniu u odbiorcy zostanie on poddany stopniowemu, całkowitemu wtopieniu się w żal i refleksyjny smutek i nim się obejrzy, z własnym afektem podąży za dźwiękowym korowodem pogrzebowym.”Treny” wydane zostały w zielonogórskim labelu Gusstaff Records oraz w norweskiej wytwórni Miasmah, znanej amatorom ambientu. Obie wersje krążka różnią się tylko okładką, pozostawiając oryginalne polskojęzyczne tytuły kompozycji. Muzyka ta jednak sama w sobie jest całkowicie czytelna, bez literalnego konspektu. Zwyczajnie piękna i niezwyczajnie pobudzająca ludzką wrażliwość, nikogo nie pozostawi obojętnym, a z uwagi na fakt, że mało tak udanych produkcji ukazuje się na rodzimym rynku, jest to pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego dźwiękowego estety i wręcz narodowe święto dla muzyki instrumentalnej.
Kaśka Paluch – 80bpm: „Zmierzch słońca nad zachodnim szczytem / Doliny nagle ciemnieją / Księżyc ponad sosnami ochładza noc / wiatr, strumyk, wypełnione czystym dźwiękiem.
Kiedy Gustav Mahler pisał ostatnią część swojej symfonii pieśniowej „Das Lied von der Erde”, obawiał się czy aby po wysłuchaniu trzydziestominutowego tekstu o przemijalności życia, śmierci, pożegnaniu, ktoś nie popełni samobójstwa zaraz po wyjściu z sali koncertowej. Jacaszek mógłby się zastanowić nad czymś podobnym. Jego najnowszy album „Treny” jest tak głęboko przesycony smutkiem i bólem, że słuchacze w stanach depresyjnych czy o słabszej psychice powinni do niego podchodzić ostrożnie. Cóż, trudno oczekiwać by tren – literacka odmiana pieśni lamentacyjnej, wywodząca się ze starogreckiej poezji funeralnej – był optymistyczny, żwawy i radosny. Ta płyta po prostu nie mogła brzmieć inaczej.
Nie po raz pierwszy Jacaszek sięga po literackie inspiracje przy nagrywaniu swojej muzyki. Dość wspomnieć, że z Miłką Malzhan nagrał „Sequel” – połączenie jazzu, elektroniki i poezji samej wokalistki, a niedługo później „Lem-concept” – soundtrack do „Bajek robotów” Lema. Tym razem kompozytor nawiązuje do cyklu 19 trenów Kochanowskiego (co wnioskuję po tytule „Orszula” dla utworu trzeciego). Jest to zresztą, trzeba przyznać, związek dość luźny i właściwie jakiekolwiek treny są tu raczej programem niż scenariuszem albumu Jacaszka.
Droga ziemia wszędzie / rozkwita wiosną i rośnie nową zielenią / wszędzie i na zawsze, na zawsze / niebieskie światła błyszczą na horyzoncie / na zawsze, na zawsze.
O specyficznym charakterze „Trenów” świadczy ascetyczny wręcz minimalizm w warstwie elektronicznej – bardzo selektywnie wygrywanych pojedynczych nutach, częstego pauzowania, ostinato, matowego brzmienia, quasi-cerkiewnych pionów akordowych czy precyzyjnie utkanych połączeń harmonicznych. Na tej płaszczyźnie kończy się rola akompaniamentu dla aranżacji skrzypcowych, wiolonczelowych i sopranowych. Wokalizy Mai Siemińskiej dopełniają dzieła, czyniąc z niego rozdzierającą i wzruszającą kompozycję. A i bez tego jest dość smutna. Instrumenty smyczkowe zdają się starać o pokrewieństwo brzmieniowe z instrumentami elektronicznymi – świadczyć o tym może spora ilość flażoletów, długich wibrowanych nut i glissando. Całość jest bardzo medytacyjna, wycofana, wyciszona, trochę oniryczna i trochę efemeryczna.
Wysoka wartość artystyczna płyty wynika chyba z faktu, że powstała na bazie czystego uczucia i chęci ekspresji muzycznej – bardzo wyraźnej. Nie trafi do milionów, wielu będzie się wydawała za smutna, za cicha, bądź zbyt minimalistyczna. Za to słuchacze, który nie widzą w podobnych cechach wad – powinni sięgnąć po „Treny” jak najszybciej. Dla polskiej muzyki elektronicznej ten rok najwidoczniej rozpoczyna się bardzo obiecująco.”